Dwie godziny w jaskini niedźwiedzia, takie odczucia towarzyszą przyjezdnemu na stadionie Legii podczas meczu z Lechem. Klasyk Ekstraklasy budzi emocje nie tylko ze względu na sportową rywalizację dwóch czołowych polskich klubów piłkarskich, ale przede wszystkim napięcie między kibicami „Wojskowych” i „Kolejorza”. Kilkakrotnie oglądałem pojedynek między nimi w Poznaniu, a w niedzielę po raz pierwszy zajrzałem na mecz przy Łazienkowskiej.
Tym razem na trybunach obyło się bez ekscesów. Fanatycy obu klubów zawarli „pakt o nieagresji”, jako że wpuścili poznaniaków na trybunę zachodnią stadionu wbrew nałożonemu na nich zakazowi. Podczas meczu nie było wyzwisk ani prowokacyjnych przyśpiewek, obie strony skandowały „piłka nożna dla kibiców”. Na trybunie wschodniej legioniści zawiesili transparent „Finał bez oprawy = finał bez kibiców Legii”, sygnalizując bojkot majowego meczu finałowego o Puchar Polski, podobnie jak Lech zrobił rok temu.
Klasyk Ekstraklasy na boisku nie zawiódł. W pierwszej połowie wyraźną przewagę mieli gospodarze, obejmując prowadzenie już w 13 minucie meczu. Lech próbował wyprowadzać kontry, lecz po zawodnikach „Kolejorza” widać było zmęczenie czwartkową porażką z Fiorentiną. Obudzili się dopiero po przerwie, gdy strzałem z bliska wyrównał Afonso Sousa.
Lechici zaczęli grać z większą pewnością siebie, a w 69 minucie Portugalczyk uderzył celnie po raz drugi na bramkę gospodarzy. W 75 minucie podwyższył Adriel Ba Lua, lecz sędzia nie uznał bramki z powodu spalonego Ishaka. Za to w końcówce Legia zaatakowała z wiekszą pasją. Wszołek wykorzystał celnie podanie od Rosołka i doprowadził do remisu.