Gdy Raków wylosował Sporting w fazie grupowej Ligi Europy wiedziałem, że będzie to idealny pretekst by odwiedzić Lizbonę i okolice. Portugalia jest moim ulubionym krajem, którego kultura, sztuka, design i sport fascynują mnie od młodych lat. Nawet jeśli atmosfera trybun nie jest tak harmonijna jak we Włoszech, to o Portugalczykach można powiedzieć, że piłka nożna jest elementem kultury ich kraju, a znaki klubów spełniają definicję herbu.
Wprowadzony w 2001 roku znak Sportingu jest jednym z młodszych i bardziej nowoczesnych w portugalskiej lidze. A jednak jego forma graficzna ustępuje w moim przekonaniu jakości herbów największych rywali – FC Porto i Benfice. Formę sportową w tym sezonie jednak najszybciej złapały „Lwy” z Alvalade, bowiem w 16 rozegranych meczach zwyciężali 13-krotnie. Porażkę ponieśli jedynie w meczu z Atalantą w Lidze Europy, remis z Bragą w lidze i Rakowem w europejskich rozgrywkach.
Zawodnicy Rakowa wychodzili na Estadio Jose Alvalade z podniesionymi głowami. A jednak mecz rozpoczął się dla nich pechowo. W 12 minucie Bogdan Racovițan powalił zapaśniczym chwytem wbiegającego w pole karne Jerry’ego St. Juste. Po analizie VAR sędzia podyktował rzut karny i wyrzucił rumuńskiego obrońcę Rakowa z boiska. Celny strzał Pedro Gonçalvesa dał prowadzenie gospodarzom, które podwyższyli w pierwszej akcji po przerwie. Również z rzutu karnego podyktowanego po ręce Milana Rundicia, wyłapanej w wideoweryfikacji. Sporting kontrolował do końca przebieg zawodów, a Rajków stać było tylko na honorowego gola Rundicia po asyście Marcina Cebuli.