Niels Frederiksen rzadko uśmiecha wychodząc na murawę stadionu przy Bułgarskiej. Na twarzy duńskiego szkoleniowca Lecha zwykle widnieje skupienie, którym pewnie chciałby zarazić drużynę „Kolejorza”. Zwłaszcza obrońców, bo w ostatnich tygodniach poznaniacy tracą wiele przypadkowych bramek, które potem z mozołem próbują odrabiać.
Co gorsza, stadion przy Bułgarskiej stał się nazbyt gościnny dla rywali Lecha w nowym sezonie. W ciągu dwóch miesięcy „Kolejorz” rozegrał u siebie 9 meczów, z których wygrał ledwie trzy – z Breidablik 7-1, Górnikiem i Widzewem po 2-1 oraz zremisował z Koroną Kielce 1-1. W pozostałych spotkaniach „Kolejorz” poniósł porażki: z Legią 1-2 w Superpucharze Polski, Cracovią 1-4 na inaugurację Ekstraklasy, Crveną Zvezdą (1-3) i KRC Genk (1-5) w eliminacjach europejskich pucharów. I wreszcie ostatnią, niespodziewaną z Zagłębiem Lubin.
Bilans mógłby być pewnie lepszy, gdyby nie słabsza forma i kontuzje czołowych zawodników, które władzę kluby próbowały załagodzić licznymi transferami. W meczu z „Miedziowymi” w składzie gospodarzy zadebiutował nigeryjski skrzydłowy Taofeek Ismaheel, który wyszedł na murawę od pierwszej minuty oraz od 78. napastnik Yannick Agnero z Wybrzeża Kości Słoniowej.
Blisko 25 tys. widzów na trybunach nie miało zbyt wielu powodów do radości tego wieczoru. Drużyna Leszka Ojrzyńskiego skutecznie broniła się, zdobywając bramki po kontratakach. Cóż z tego, że Lech miał optyczną przewagę na boisku, skoro liczne wrzutki w pole karne Zagłębia nie przynosiły goli.
W zeszłym sezonie „Kolejorz” przegrał u siebie jedynie z Rakowem i Motorem oraz sześciokrotnie na wyjazdach. Obecnie sytuacja lepiej wygląda w pojedynkach wyjazdowych, które drużyna Frederiksena wygrała trzykrotnie (Breidablik, Genk, Lechia Gdańsk) i zremisowała w Belgradzie. Teraz „Kolejorz” jedzie do beniaminka z Niecieczy, a potem rozegra zaległy mecz Częstochowie, który pewnie pokaże aktualny potencjał poznańskiej drużyny.