W tym roku zaplanowałem urlop w pierwszej połowie sierpnia – tak, by wrócić na mecze Lecha w IV rundzie eliminacji europejskich pucharów. Liczyłem nieśmiało na pojedynek w ramach play off Ligi Mistrzów. Jednak w trakcie mojego wypoczynku na wyspie Césara Manrique „Kolejorz” przegrał dwumecz z Crveną Zvezdą (1-3 u siebie i 1-1 w rewanżu na belgradzkiej „Marakanie”). Do Poznania jechałem więc w czwartkowe popołudnie z nadzieją na zwycięstwo torujące „Kolejorzowi” drogę do fazy ligowej Ligi Europy.
Okazało się, że belgijska drużyna KRC Genk ma jeszcze więcej jakości od serbskiej Zvezdy i bez litości rozprawiła się z Lechem już w pierwszym meczu. Być może pojedynek ten był najgorszym występem poznańskiej drużyny, jaki oglądałem na żywo. Zespół prowadzony przez duńskiego trenera Nielsa Frederiksena został stłamszony przez pomocników Genku i tylko dzięki interwencjom Bartosza Mrozka nie skończyło się wyższą porażką. Bramkarz Lecha obronił rzut karny w 38. minucie, lecz jego niefortunny strzelec Oh Hyeon-gyu szybko naprawił swój błąd. Dwie minuty później podwyższył wynik na 4-1 dla gości!
Tuż po przerwie Genk wbił piątego gola, gdy Michał Gurgul skierował piłkę do własnej bramki po dośrodkowaniu Jame Steuckersa. Trapiony kontuzjami Lech był w tym meczu bezradny. Długimi momentami nie potrafił przejść przez środkową linię boiska. Stąd nie dziwi wynik zbliżony do niedawnego meczu z Cracovią. Zapewne nie uda się poznaniakom odrobić strat w rewanżu i jesień spędzą w Lidze Konferencji. Plan minimum na europejskie boje zostanie wykonany, lecz w moim odczuciu ta drużyna miała potencjał na walkę w rozgrywkach o wyższej randze. Jednak „Kolejorz” znowu nie trafił latem z formą piłkarzy, a seria kontuzji zniweczyła marzenie o sukcesie w eliminacjach.